Jest już 17 grudnia, za oknem piękny zachód słońca,
temperatura dodatnia i raczej nie zanosi się na zimę:)
A dzieci wypatrują… sanki kupione, rękawiczki czekają na
śnieg, karmnik na balkonie powieszony… no jakoś tak dziwnie. Za tydzień Święta
a bez śniegu nie bardzo czuć ten gwiazdkowy klimat.
Wczoraj w domu był mały sajgon bo piekliśmy pierniczki. Wyszło
ze 100 sztuk. Uwieczniłam je na zdjęciu, ale byłam tak wykończona tym
piernikowaniem, że już ich nie zgrałam.
Teraz w puszce miękną ze skórką jabłkową, mam nadzieję, że
zmiękną w tydzień.
Są też specjalne z dziurką, na choinkę. Trzeba je jeszcze
ozdobić, tylko kiedy???;)
Ale ogólnie weekend był beznadziejny.
Sobota zaczęła się moim atakiem szału. Miałam zaproszenie na
imprezę – 10 urodziny Rybki MiniMini na 10 rano. Więc spieszyłyśmy się z Magdą, a
raczej ja się spieszyłam, bo Magda postanowiła jeść jogurt pół godziny. I nie
pomogły moje prośby, żeby się pospieszyła, bo impreza nie poczeka.
Więc, gdy 10 raz poprosiłam, żeby jadła, bez skutku, w końcu
nie wytrzymałam, wściekłam się, wrzasnęłam i z nerwów trzasnęłam szufladą i ją
rozwaliłam.
Z tej bezsilności i złości poryczałam się…
Dopiero w drodze do kina trochę mi przeszło, przeprosiłam
Magdę, przeprosiłam Witka, ale niezadowolenie z siebie zostało mi do końca
dnia. Ból głowy też.
Gdy wróciłyśmy to znowu Hanka miała zły humor i wszystko jej
przeszkadzało, więc do wieczora wszystko źle i płacz i noszenie na rękach.
Niedziela była podobna i jeszcze te pierniczki, więc
wieczorem byłam przeszczęśliwa, że rano idę do pracy!
Nie jestem idealną matką i wiem, że czasem niepotrzebnie
ponoszą mnie nerwy, ale niewyspanie, zmęczenie, wieczne myślenie „o wszystkim”
daje o sobie znać.
Czasami się boję, że kiedyś wyląduje w wariatkowie:( I nie
wiem co zrobić, żeby takie weekendy się nie powtarzały…
A zmieniając temat, taki oto widok mam czasami za oknem o
poranku. Zdjęcia zrobione w przeciągu kilku minut. Zamiast robić śniadanie, ja robiła zdjęcia;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz