sobota, 28 grudnia 2013

Dzień jak co dzień:) (na pociechę świąteczne pierniczki)

W ciągu 5 minut gdy brałam prysznic przyszła Hania, dobijała się do drzwi, więc Witek otworzył. Oznajmiła mi "pupa" i podniosła klapę kibelka, położyła nakładkę i drze się "tata" bo przecież trzeba ja posadzić, a ja nagusieńka w kąpieli.
Posadził, w ciuchach, bo jeszcze ma pieluchę. Posiedziała minutę i się drze "tata" bo przecież trzeba ją zdjąć, a ja dalej pod prysznicem. Poszła, zostawiając drzwi szeroko otwarte. Witek zamknął.
Za chwilę wchodzi Magda "Mama, chcę kanapkę z mięskiem", "dobrze zrobię Ci jak wyjdę". Poszła, zostawiając drzwi otwarte. Witek zamknął.
Gdy już wyszłam, ubieram się, słyszę, że Hanka przytaszczyła stołeczek i chce otworzyć drzwi, szarpie za klamkę, ale nie ma siły, więc zgasiła światło, bo to umie. Zaświeciłam wewnętrzne. Chce jej otworzyć, ale przecież zatarasowała krzesełkiem. Więc mówię, zejdź i odsuń się, bo bym ją przewróciła, zeszła, otworzyła, weszła, bierze stołeczek i zaczyna przeglądać moje kosmetyki na blacie. Przegoniłam. Poszła obrażona.
I tak to się wymyłam w spokoju;)
Dzień jak co dzień:)

A Wigilia minęła bez ofiar w ludziach i mieniu. 1 kieliszek na wino, 1 szklanka oraz obrus cały zalany barszczem, to mało jak na 18 osób,w tym 6 dzieci:)
I chyba to jednak cud wigilijny, że wszyscy się spotkaliśmy biorąc pod uwagę tyle dzieci w wieku okołoprzedszkolnym, bo wirusy szaleją i obawiałam się, że któreś coś dopadnie, bo pogoda mocno chorobowa: zero śniegu, + 6 stopni, a tu pięknie, wszyscy zdrowi. No cud wigilijny!:)
Innym cudem było to, że całą wigilię byłam niespotykanie spokojna, a jak na mnie to niespotykane w ostatnim czasie. A może pomogła też świeca antystresowa, która paliła się przez cały czas;) Hehehe

A to moja choinka, zajęła 1/3 pokoju, Magda powiedziała, że ją kocha, a Hanka rozbija bombki i zżera pierniki - gorzej, niż kot:)

 Były też oczywiście świąteczne pierniczki, Magda ozdabiała je razem z mną:)







magda MAGDA - to napisała Magda własnoręcznie na klawiaturze, więc uwieczniam:) Jesteśmy na etapie uczenia się liter, cyfr, pisania i czytania prostych wyrazów.

poniedziałek, 16 grudnia 2013

Gdzie ta zima?



Jest już 17 grudnia, za oknem piękny zachód słońca, temperatura dodatnia i raczej nie zanosi się na zimę:)
A dzieci wypatrują… sanki kupione, rękawiczki czekają na śnieg, karmnik na balkonie powieszony… no jakoś tak dziwnie. Za tydzień Święta a bez śniegu nie bardzo czuć ten gwiazdkowy klimat.
Wczoraj w domu był mały sajgon bo piekliśmy pierniczki. Wyszło ze 100 sztuk. Uwieczniłam je na zdjęciu, ale byłam tak wykończona tym piernikowaniem, że już ich nie zgrałam.
Teraz w puszce miękną ze skórką jabłkową, mam nadzieję, że zmiękną w tydzień.
Są też specjalne z dziurką, na choinkę. Trzeba je jeszcze ozdobić, tylko kiedy???;)

Ale ogólnie weekend był beznadziejny.
Sobota zaczęła się moim atakiem szału. Miałam zaproszenie na imprezę – 10 urodziny Rybki MiniMini na 10 rano. Więc spieszyłyśmy się z Magdą, a raczej ja się spieszyłam, bo Magda postanowiła jeść jogurt pół godziny. I nie pomogły moje prośby, żeby się pospieszyła, bo impreza  nie poczeka.
Więc, gdy 10 raz poprosiłam, żeby jadła, bez skutku, w końcu nie wytrzymałam, wściekłam się, wrzasnęłam i z nerwów trzasnęłam szufladą i ją rozwaliłam.
Z tej bezsilności i złości poryczałam się…
Dopiero w drodze do kina trochę mi przeszło, przeprosiłam Magdę, przeprosiłam Witka, ale niezadowolenie z siebie zostało mi do końca dnia. Ból głowy też.
Gdy wróciłyśmy to znowu Hanka miała zły humor i wszystko jej przeszkadzało, więc do wieczora wszystko źle i płacz i noszenie na rękach.
Niedziela była podobna i jeszcze te pierniczki, więc wieczorem byłam przeszczęśliwa, że rano idę do pracy!
Nie jestem idealną matką i wiem, że czasem niepotrzebnie ponoszą mnie nerwy, ale niewyspanie, zmęczenie, wieczne myślenie „o wszystkim” daje o sobie znać.
Czasami się boję, że kiedyś wyląduje w wariatkowie:( I nie wiem co zrobić, żeby takie weekendy się nie powtarzały…

A zmieniając temat, taki oto widok mam czasami za oknem o poranku. Zdjęcia zrobione w przeciągu kilku minut. Zamiast robić śniadanie, ja robiła zdjęcia;)
 



Poranne wzruszenia

To zaległy wpis, bo to co poniżej miało miejsce ok. 3 tygodnie temu. Ale muszę opisać:)

Mi bardzo mało potrzeba do szczęścia i do wzruszeń. Przede wszystkim jestem szczęśliwa bo Hania przespała niemal całą noc, jedno przebudzenie. Ma szkarlatynę i poprzednia noc była najgorszą w moim i jej życiu. Nie spała do 2.30 a jak już zasnęła, to budziła się co pół godziny z wielkim płaczem, więc nosiłam ją na rękach niemal całą noc.
A dziś, 2 dzień antybiotyku i taka ogromna poprawa! Ja się wyspałam i jestem z tego powodu najszczęśliwszą osobą pod słońcem i Hania się wyspała!
Ależ to mało potrzeba człowiekowi do szczęścia – sen:)

A w pracy się poryczałam.
Byłam w kinie z Magdą na bajce Disney’a „Kraina Lodu” – piękna, wzruszająca. Popłakałam się już na jednej z pierwszych piosenek „Ulepimy dziś bałwana” – kto był, wie o czym mówię.
I Igor przyniósł mi płytę z muzyka z tej bajki, miał mi pożyczyć do posłuchania z Magdą w domu i…. powiedział, że mi ją daje, na zawsze! Tak się wzruszyłam, że poryczałam się do reszty. A gdy puściłam „bałwana” to znów w ryk!
Trochę się ze mnie śmiali, że taka beksa jestem, aż mi wstyd trochę było, bo cały „kunsztowny” makijaż szlak trafił;) I musiało minąć kilka dni, żebym mogła jej wysłuchać bez płaczu:)
Napisze to raz jeszcze: „Kraina Lodu” jest cudna, a drugoplanowa postać bałwanek o imieniu Olaf rozbrajający, polecam, nie tylko dla dzieci:)
Nie mogę się już doczekać premiery na DVD...

piątek, 22 listopada 2013

DIY - makaronowa choinka

Rok temu postanowiłam zmierzyć się z rękodziełem i wyczarowałam choinkę z makaronu.
Oczywiście zrobiłam wcześniej duży rekonesans w sieci jakie makarony, co i jak i po selekcji wybrałam makaron kokardki, złoty spray i ozdoby.
Praca żmudna, bo na karton można nakleić jednorazowo 2 rzędy kokardek, potem dzień wysychania kleju i kolejne wartwy.
Na szczęście im wyżej tym mniejszy obwód stożka i praca szła szybciej.
Na koniec na czubki maraon świderek fikuśny, spray i jeszcze kilka kuleczek do ozodby i proszę. Wyszło całkiem ładnie.


 A teraz co potrzebujemy:


  • Karton
  • Klej introligatorski np. CR - wystarczy tubka
  • Złoty lub srebrny spray
  • Ozdóbki
  • Butelka szklana (dobra jest pękata po takim małym piwie) - na niej stawiamy stożek i wyklejamy makaronem.

Wykonanie:

Wycinamy półkole z kartonu - im większe, tym wyższa choinka będzie.
Sklejamy.
Nakładamy na butelkę, żeby stożek wisiał w powietrzu.
Zaczynamy naklejać makaron, jeden obok drugiego.
W drugim rzędzie nakładamy tak, żeby zachodziły na te niższe i robiły mijankę. Gęsto, żeby było jak najmniej widać karton i tak do samej góry.
Jak już skończymy po kilku dniach nanosimy spray.
Po wyschnięciu przyklejamy ozdoby, też najlepiej tym klejem, bo po wyschnięciu robi się przezroczysty.
I koniec:)



Może w tym roku też taką zrobię:)

poniedziałek, 18 listopada 2013

A może by tak do Pułtuska?

W mojej pracy mam cudownych ludzi, uwielbiam ich. Jest nas 8 sztuk i każdy jest z zupełnie innej bajki. Ale w tej różności jakoś niewytłumaczalnie się uzupełniamy i nie ma dnia bez żartów, anegdot, rozmów o wszystkim.

Dziś jakimś trafem rozmowa zeszła na Pułtusk, że to ładne miasto, że warto zobaczyć, a Igor ma tam rodzinę, a Natalia była tam już 46 razy… Że najdłuższy rynek w Europie… Więc ja do Google sprawdzać, oglądać i faktycznie! Miasteczko śliczne, rynek niesamowity, dodatkowo piękny zamek w kształcie podkowy i piękna, nieuregulowana rzeka.
A co o Pułtusku donoszą źródła?:
To tutaj rozegrała się tutaj niezwykle krwawa bitwa pod Pułtuskiem pomiędzy wojskami cesarza Napoleona a Rosjanami, co zostało upamiętnione na Łuku Triumfalnym w Paryżu. Napoleon Bonaparte gościł w Pułtusku dwukrotnie w 1806 r. i 1812 r. 30 stycznia 1868 roku ludność miasta i okolic była świadkiem niecodziennego zjawiska przyrodniczego - upadku meteorytu, zwanego później "pułtuskim".

I chyba wybiorę się tam na wiosnę z rodziną bo to rzut beretem od Warszawy!

Ale tu wpadł nam w pracy kolejny genialny pomysł, żeby pojechać tam „służbowo” na jeden dzień w stylu retro, czyli plecaczki, polar, opaska na włosy i suchy prowiant w postaci: kanapka na pół, jajko, pomidor i sól w papierku :D
Pamiętamy wszyscy, no prawie, bo przedział wiekowy jest spory, te wycieczki klasowe pociągiem albo autokarem, kiedy to, gdy tylko ruszyła wycieczka, wszyscy odpakowywali swoje pyszności od mamy:)
Ech… to byłaby cudna wycieczka pracownicza, kto wie, może się uda….

Coraz wcześniej

GM już pięknie przystrojona w choinkę, prezenty i gwiazdki. Wola Park cały w bombkach i lampeczkach. Wystawy sklepowe zalane mikołajami, choinkami i świątecznymi ozdobami…. Jest 18 listopada… Ale byłam w sklepie 2 listopada i już obsługa uwijała się z likwidacją półek ze zniczami na rzecz półek z prezentami dla dzieci, bo przecież Mikołajki już 6 grudnia!
Przyznaję, sama mam już kupione prezenty dla dzieci, ale tylko dlatego, że kupuję wtedy, gdy coś mi się akurat spodoba, albo jest w promocji, a w czasie przedświątecznym nie chcę biegać i szukać coś na ostatnią chwilę. Zresztą nie tylko dzieciom kupuję tak prezenty, dzięki temu tuż przed Gwiazdką spokojnie czekam na obdarowywanie najbliższych.

W tym roku postanowiłam iść na całość i zapraszam do siebie na Wigilię całą najbliższą rodzinę z mojej i Witka strony. Wszyscy potwierdzili swoją obecność więc na kolacji wigilijnej będzie 12 osób dorosłych i 6 dzieci. I mam nadzieję, że będzie cudownie, gwarno, wesoło i będzie co wspominać.

Zaczynam planować, co jak i kiedy, robię listę zakupów, ustalam z Mamą menu i daje mi to masę radości. Nigdy nie miałam gwarnej Wigilii, tylko ja, rodzice i brat i trochę zazdrościłam tych rodzinnych spędów, dlatego w tym roku, gdy wreszcie mam odpowiednią powierzchnię mieszkaniową postanowiłam zrobić rodzinny zjazd przy choince. Ha!

A to moja najbliższa rodzina okiem i ręką Magdy:)

piątek, 15 listopada 2013

Na życie plan


„Mamo, a jaki ty masz na życie plan?”...

Niedawno Magda zadała mi to pytanie i w sumie nie wiedziałam co jej odpowiedzieć.

To dało mi do myślenia i może właśnie dzięki temu wreszcie zmobilizowałam się, żeby założyć ten blog, który miałam w głowie już od dłuższego czasu, tylko jakoś tak mi się nie chciało. Jest jeszcze taka jedna Panna Anna, która mnie mocno motywuje do życia, ale o niej innym razem:)

Słowem wstępu:
Za 2 miesiące stuknie mi 40-tka, jestem niedoskonałą mamą dwóch córek: 4-letniej Magdy i półtorarocznej Hani, pracuję i marzę o porządnym wyspaniu się i domku w Andaluzji:)
Mam zamiar pisać tu o wszystkim co mnie ciekawi, zaskakuje, przeraża i bawi. Ale siłą rzeczy pewnie dużo będzie o dzieciach i o moim matkowaniu. Więc kto nie lubi tego tematu, może tu nie zaglądać;)
Postaram się też upiększać moje przemyślenia zdjęciami, bo lubię fotografować i często oglądam świat kadrami.
Jeszcze do niedawna byłam ortodoksyjną przeciwniczką zdjęć z telefonu, ale ostatnio jakoś zaczynam się przekonywać, że nie zawsze opłaca się dźwigać moją lustrzankę i że całkiem ładnie można uchwycić to co widzę zwykłym telefonem:)
Zrobiłam nawet test i zamieściłam zdjęcie z telefonu na serwisie fotograficznym. Kilka razy wcześniej gdy zamieszczałam, moim zdaniem, dobre zdjęcia z lustrzanki, wywalali, bo niby nie spełniały wymogów jakości. Wrzuciłam więc zdjęcie z telefonu i… nie wywalili! Więc stwierdzam, że telefonem też można ładnie pstryknąć to i owo.

To właśnie to komórkowe zdjęcie, zrobione w drodze do przedszkola w parku:)
  Wystarczy chyba jak na pierwszy wpis;)